29 grudnia 2023

Postanowienie poświąteczne.

 Święta spędziłam na bogato, czego wyrazem był poprzedni wpis. I chociaż sama wigilia była tradycyjnie chuda, to już w pierwszy i drugi dzień wolnego zaszalałam. Zjadłam 4 cukierki mieszanki Mieszko, jeden po drugim. Cukier zaskowyczał z radości i osiągnął swoje nieznane dotąd apogeum.

Kawa podkręcona słodyczą smakowała wybornie, chociaż nie po swojemu, a kawał kiełbachy z piersi kurczaka (ok.25cm -chyba z Morlin) na śniadanie  doszczętnie zakręcił mi w głowie . Nic zatem dziwnego, że przeładowana i dowartościowana smakowo-cieleśnie na maksa, napisałam dramatycznie obfity wpis o prawach Wszechświata. Tym bardziej, że środa poświąteczna dopełniła dzieła. Zadowolenie z odhaczonej kolejnej ,,urzędniczej,, sprawy sprzyjało dalszej rozpuście. 3 kawałki ciasta na rozgrzewkę przedobiednią dopełniły dzieła zniszczenia poświątecznych postanowień związanych z odpuszczeniem sobie ponadnormatywnej wyżerki.  Poprawione zostały ( te makowe słodkości) dostanymi w spadku poświątecznym, gołąbkami ( ryż z odrobiną  bliżej niesprecyzowanego w smaku mięsiwa) bez zaprawionego na bogato mąką, sosu pomidorowego. Tu byłam wybredna...jak już mam jeść mąkę, to wolę w pieczywie...

Śledzie po żydowsku napoczęłam wczoraj na śniadanie. Tak z okazji zbliżającego się Nowego Roku i karnawału . Piernik  równie poświąteczny( kawałek) odłożyłam na balkon, na czarną godzinę, która może nadejść wraz z rozpoczęciem remontu. Akurat zdąży się ładnie zestarzeć. Przecież nie będę raczyć się młodocianym... w tym bałaganie...

Więcej grzechów nie pamiętam....

No może za wyjątkiem  jeszcze jednej nieczystej myśli o mentalnym środku antykoncepcyjnym. Przyszło mi do głowy, że zanim się człowiek weźmie do właściwej roboty poprzedzonej właściwymi gatunkowi ludzkiemu zalotami, pomyślał : ,, czy chcę, żeby moje dzieci przeżywały/ doświadczały w życiu tego samego co ja ?,,

Przecież nie wszyscy muszą być szczęśliwi/ nieszczęśliwi...

No i skoro  wiadomo teraz, że: ,, jakie jedzenie - takie myśli,, to być może warto zmienić coś w swojej diecie tak na Nowy Rok?

Dlatego właśnie życzę  wszystkim, już tak na zapas,  bogactwa jadła i zadowolenia z postów....:-) Jako i ja jestem zadowolona....

28 grudnia 2023

Słów kilka o wspólnocie mydlin i obywatelskiej samodzielności .

 Nie ma co się krygować i kryć za zasadami dobrego wychowania/miłości do bliźniego/ dowolnie przyjętymi wartościami, tylko kiedyś trzeba wreszcie z siebie wyrzucić, nagromadzone też w młodocianym wieku, przemyślenia. Skonfrontowane z rzeczywistoscią spostrzeżenia, związane są z fenomenem życia ,,starczego,,. A czego dotyczy ten fenomen?  Oczywiscie tzw. spokojnej starości, której zwykle nie można doczekać, chociażby z tego względu, że życie przewrotne jest ( z punktu widzenia naszego ego) i to czego ono pragnie jest przeważnie albo niemożliwe do osiagnięcia, albo okupione wcześniejszymi  poświęceniami. Zwłaszcza wtedy gdy to czego chcemy stoi w opozycji do ( umownie) Wszechświata.

Czym jest Wszechświat z punktu widzenia naszej osobowości?

A. to zbiór rozmaitych regulacji , nie tylko prawnych, które żyją swoim życiem tak samo jak my. Odziałujemy na siebie wzajemnie w trakcie żywota. I nie zawsze jest to miłość odwzajemniona.

B.to coś określonego/ nieokreślonego lub nienazwanego/ nazwanego funkcjonującego w naszej Psyche jako tzw. Siła Wyższa. W tym aspekcie również możemy mieć/ żywić wybiórcze uczucia , zależnie od sytuacji i targających nami emocji.

C.niewielki wycinek otaczającej nas indywidualnie rzeczywistości, w której się poruszamy i czujemy  dobrze/ źle. Zwany też w skali mikro-strefą komfortu. Oczywiście przewrotnie.

D.no i ten astronomiczny/astrologiczny, gwiezdny oraz obserwowany gołym okiem ( Natura) i uzbrojonym w kosmiczne soczewki.

Co dla kogo jest Wszechświatem i w jakim stopniu, to odrębna sprawa, ale fakt jest faktem, że ciagle zachodzą wzajemne oddziaływania.

Po sprecyzowaniu tego dość pojemnego pojęcia mogę przejść do wyrzucenia z siebie co gniecie watrobę i sprawia, że nawet pity litrami alkohol nie powstrzyma jej gnicia, o śledzionie i trzustce nie zapominając.

A mianowicie to, że życie człowieka zdaje się być prowadzone wbrew tzw. prawom Naturalnym. Z obserwacji życia wynika że :

1.wszystko co jest - jest odrębnym, samodzielnym bytem.

2. każdy byt jest w pewnym stopniu powiązany z innymi, lecz funkcjonuje=żyje jako organizm, niezależnie, chociaż czasem z pomocą np. dodatkowych urządzeń podtrzymujących życie , innych środków 

3. komórki ( w tym tzw. rodzinna) rozmnażają się i odchowują ,,młode,,, aż do momentu uzyskania przez nie samodzielności, czyli do momentu kiedy są zdolne/ niezdolne do utrzymania się przy życiu. To samo dotyczy gwiazd, planet czy innych odlotowych czarnych/ białych dziur, prawa, wierzeń, języków, tradycji...

Tak właśnie postrzegamy życie. I nie ma w tym nic dziwnego, za wyjątkiem tego, że element Wszechświata zawierający się w p. A próbuje wcisnąć nam kit, poprzez niektóre prawne regulacje, że jest wręcz przeciwnie. Że jesteśmy ciągle powiązani pępowiną z komórkami macierzystymi i że musimy w uzasadnionych przypadkach udowodnić, że jest inaczej , że my to nie one, tj. że nie jesteśmy wielbłądem ani jego poganiaczem i stanowimy odrębną mentalnie (ale nie zawsze genetycznie) jednostkę.

 I chociaż mamy przysłowiowego garba  na grzbiecie to albo jest to po prostu plecak z bagażem życiowych doświadczeń, który dźwiga się do końca swoich dni, albo butle z tlenem(mieszanką gazów), które mają nam ułatwić przeżycie podczas życiowej zawieruchy jaką jest dorzucenie nam ciężaru nieodpowiedzialnego/ zamotanego ziomka.

W odwrotnych sytuacjach, trzeba udowadniać nieznanemu nam otoczeniu , ukrytym w  słowie np.państwo/przepis, że jesteśmy dziećmi wielbłąda, chociaż już z daleka po garbie widać, że tak, bo ten garb pasożytujący na ciele żyjącej rodziny-to właśnie my.

Tak czy owak, nie jest lekko, bo wszystko co dobre ma swoje niezbyt miłe przeciwieństwo . Patrząc na życie z tej perspektywy, można by wysnuć wniosek, że:

-im mniej powiązań/ związków/uzależnień -tym większa szansa na spokojnie szczęśliwe życie 

-niektórzy podświadomie/nieświadomie uwielbiają cierpienie i towarzyszące mu pokrewne uczucia, więc wikłają się w rozmaite nieprzyjemne sytuacje i spełniające ich zapotrzebowanie, relacje ( co można zmienić- na szczęście)

Ale ponieważ odbiegłam nieco od sedna postu, po tak rozbudowanym wstępie  czas przejść do babciowych konkretów/spostrzeżeń:

-kultywowanie tradycji rodzinnych/ genealogicznych z punktu widzenia jakiejś wspólnoty terytorialnej i prawnej ma na celu utwierdzenie społeczności w niej funkcjonujących, że obowiązek dbania o miejscowych nie spoczywa na np.państwie, ale na tzw. rodzinie. I chociaż tworzy się programy tzw. prorodzinne i przeznacza środki, to ich źródłem jest haracz ściągnięty wcześniej od rodzin/ jednostek zamieszkujących dany teren. W przypadku braku rodziny czy kogokolwiek ,komu można by było przypisać obowiązek dbania o np.leciwego i ,,zapyziałego starucha,, ( w różnym wieku) najlepiej jest zamknąć oczy i poczekać na zgon niewygodnej dla wszystkich jednostki, a potem obciążyć kosztami piątą wodę po kisielu, coby nie uszczuplić budżetu państwa/ wspólnoty.

Bo taka to właśnie jest ta wspólnota. Co moje ( wszystkich) to nie do ruszenia przez wszystkich, a jedynie tych na wierchuszce. A co twoje genetycznie- to twój osobisty obowiązek  by wziąć na swoje barki/utrzymanie. 

Tak więc rola obywatela w państwie polega na utrzymaniu państwa i na utrzymaniu siebie. Tak samo jak i zapewnienie sobie indywidualnie bezpieczeństwa, itp, miejsca pracy, itd...

A jaka jest w takim razie rzeczywista rola państwa w państwie prócz narzucania i pilnowania/ egzekwowania wywiązywania się obywateli ze swoich obowiązków, skoro o wszystko człowiek musi starać się/ zabiegać sam? 

Czy patrząc z takiego punktu widzenia, wszelkie granice państwowe i administracyjne nie powinny zniknąć, skoro i tak wszystko ciąży na każdym pojedynczym człowieku....?

Ale wracając do tej wymarzonej spokojnej starości w gronie rodzinnym  lub nie i fenomenu życia wiecznego.., to śmiem wątpić czy coś takiego w ogóle istnieje, czy nie daliśmy sobie zgodnie z kultywowaną regionalnie tradycją wmówić, że jak nie dla pierwszego to chociaż dla drugiego warto żyć...A prawda leży oczywiście gdzieś indziej....

Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.  Ale nie te na własne potrzeby, ale na potrzeby innych...Tych ze ,,wspólnoty,,,oczywiście.  Przecież muszą z czegoś żyć...

Bo taka to właśnie wspólnota jest...., że każdy pilnuje swojego interesu.

 Może czas zacząć nazywać rzeczy po imieniu, a nie mydlić oczy społeczeństwu, sąsiadom? I tu też tkwi problem, bo jak wcześniej wspomniałam, każdy indywidualnie ma przemyć sobie oczy...Nikt za niego tego nie zrobi odgórnie..

24 grudnia 2023

O hazardzie i życiu w zgodzie z Naturą.

 Nadejszła wiekopomna chwila rozluźnienia i nie jest to typowa biegunka, tylko tematyka hazardu, jakim jest gonitwa....myśli. A wszystko tj. dzisiejszy post, związany jest z tym, że po załatwieniu spraw zaprzątających mój umysł bez reszty, wreszcie mogę odsapnąć iście wigilijnie. 

Nie wiem jak Wy, ale  z moich doświadczeń wynika, że są pewne dziedziny życia, które  porafią zawładnąć człowiekiem do tego stopnia, że dopóki nie zostanie poświęcony im odpowiedni czas, tak umordują, jak grajacy non stop, włączony na cały regulator, telewizor. Oczywiście u sąsiada...za kruchą ścianą.

Nie wiem, być może zaprogramowana jestem na takie a nie inne priorytety i wtedy one przejmują nade mną władzę? I chociaż czasem dają mi się wyspać, bo organizm/ciało fizyczne swoje musi wydębić, to cały myślowy kołowrotek zaczyna się od nowa po zaspokojeniu potrzeb cielesności: sisiusiu, kupka, piciu, papu czy co tam jeszcze potrzeba jej na rozgrzewkę. 

Czy to dobre czy o złe jest? Nie wiem. Być może to się nazywa obowiązkowość, a może zakrawa to na szaleństwo...Tak czy owak, dopiero po uspokojeniu gonitwy myśli, mogę myśleć i mówić o relaksie i odpoczynku.

Chcąc uszczegółowić -co jest źródłem męczarni dla umysłu- to jest to świat zewnętrzny, a więc to co jest w dużej mierze poza naszą kontrolą. Bo bezpośredni wpływ to mamy tylko na siebie, a reszta naszych działań to tylko popłuczyny tego wpływu. Nie mam na myśli tu relacji zawodowych, bo te kierują się innymi zależnościami. W każdym razie, dobrze by było być tego świadomym, chociażby z tego względu, że ma to decydujący wpływ na uspokojenie naszego umysłu i tego maratonu myśli, nie zawsze zresztą racjonalnych.

To,  co w czasie biegunki / karuzeli myślowej umęczy człowieka najbardziej, to urojenia związane z naszymi ukrytymi lękami, które w danej sytuacji gonią do światła jak ćmy. I dopiero po czasie spalają się w ogniu rzeczywistości, gdy nękające nas sytuacje zostaną rozwiązane lub sprawy wyjaśnione. Ale póki człowiek nie jest świadomy działających w nim mechanizmów i targających lęków- spala się niczym świeca. I ubywa go w zastraszajacym tempie. No i wiadomo skąd się bierze to nasze kurczenie wraz z wiekiem....

Chcąc powstrzymać proces psychicznego obkurczania, dobrze by było unikać sytuacji indywidualnie stresogennych  w miarę możliwości. 

Jest to powód do izolowania się niektórych od świata zewnętrznego, nad którym nie ma się kontroli, aby przetwać jak najdłużej w dobrej formie umysłowej,  co przekłada się bezpośrednio na stan naszego zdrowia fizycznego. I chociażby dlatego warto czasem oddać się medytacji czy czego tam komu potrzeba, by wstrzymać myśli ( jak Kopernik słońce) , i ruszyć co kto tam może...(np. wzruszyć ziemię w ogródku/ doniczce, przysłowiową dupę, itp.), bo przecież bycie w zgodzie z Naturą przynosi nam największe ukojenie. 

Ile w tym jest prawdy? Być może tyle na ile poznaliśmy siebie i własne ograniczenia.

Spokojnych świąt czy wręcz przeciwnie. Czego tam sobie życzymy....

18 grudnia 2023

Takie tam... o byciu na swoim utrzymaniu.

Można by pomyśleć, że znów opuściła mnie twórcza wena, ze względu na obecną sytuację, ale to nie to. Po krótkim namyśle, a raczej oddaniu się rozmyślaniom, znalazłam potwierdzenie obecnego stanu w starej zasadzie Kahunów, która prawi, że ,, energia podąża za uwagą,,. 
Po odrzuceniu stwierdzenia, iż nie interesuje mnie w tej chwili świat zewnętrzny i skupiam się tylko na realizacji indywidualnego ego-celu ( wspomniany wcześniej remont), co mogłoby być powodem zaparcia twórczego, stwierdziłam że: stresujace umysł myśli i krążące negatywne emocje odcinają człowieka od jego plastycznej natury, umiejscowionej w prawej półkuli mózgu.
Po takim naukowo-badawczym odkryciu, od razu poczułam się na tyle dobrze, że złapałam przysłowiowy wiatr w żagle i mogłam spokojnie odpalić bloga. Stwierdzenie iż  znowu zostałam chwilowo półmózgiem straciło zatem na ważności, co wcale nie zmienia faktu, że są takie dziedziny życia, o których mogę powiedzieć, że przysłowiowa tabaka w rogu i jej ciemnota to słońce na bezchmurnym niebie w samo południe, w porównaniu do niemocy życiowej jaka mnie czasem ogarnia. 
Tymczasem wracając do sedna, czyli stwierdzenia iż energia podąża za uwagą, rozgryzając problem związku między stresogennym życiem a brakiem twórczości, zauważyłam: 
-niewielki stres, który można odreagować w sposób twórczy, sprawdza się jako mechanizm napędowy dla wszelkiej działalnosci człowieka
-stres indywidualnie odbierany jako silny- działa przywalająco i ogłupiająco, co skłania otoczenie do używania/ dawania do zrozumienia, że odbiegamy poziomem od normalnej głupawki i totalnie jesteśmy odklejeni od rzeczywistości, o dwóch lewych rękach do określonych prac- nie zapominając.

Tymczasem to wszystko, to skutek odcięcia dopływu życiowej energii do naszego mózgu, a raczej tej jego półkuli, z której powinniśmy w danym momencie skorzystać. Należało by  teraz przyjrzeć się własnym czynnikom stresogennym i w miarę możliwości pozbyć się tych, których źródłem jesteśmy my sami. To nic, że przeszłość może być ich pozornym źródłem. Aktualnie są w nas i od nas zależy co z tym zrobimy.
Przy bliższym wglądzie, okazuje się, że otoczenie zewnętrzne wcale nie jest niczemu winne, a tylko odbija nasze ułomności poprzez określone sytuacje, których twórcą ,w dużej mierze( w połowie) jesteśmy my sami.

Po takiej refleksji, stwierdziłam że : obwinianie innych o własne bolączki nic nie zmienia, a może jedynie rozjuszyć niewinnego ,, rogacza,, ( wtedy mówimy o tym :diabelski świat). 
Skutki owego przeniesienia winy( negatywna energia) na skubiącego spokojnie siano/ paszę cielaka mogą być  tylko opłakane.
Jak wiadomo miłe i pozytywne smaczki, głaskanko i poklepywanko to chętnie się przyjmuje, a cierpkie i gorzkie słowa....wypluwa lub broni przed przyjęciem. 
W skrajnych przypadkach rozeźlenia, z powodu obrzucenia  ,,gównem,, , można dostać ze złości białej gorączki ,tzw. amoku. Wszak jesteśmy tylko ludźmi.

Taka powinna być normalna reakcja, z tym pluciem ( nie przyjmowaniem do siebie), ale ponieważ każdego człowieka dopadają jakieś mary ( np.chory z oburzenia) to przeważnie bierze się wtedy wszystko jak leci (do siebie), a ułomna Psyche łyknie/zrobi wtedy wszystko, bez grama refleksji, byle poczuć się lepiej. 
I tu czają się pułapki, bo można się  otumanić, zamiast wyjść z otępienia spowodownego odcięciem od własnego źródła energii. Bo jak wiadomo nie ma to jak być na ,, swoim  utrzymaniu,, a nie zależnym od energii innych...
I tak dotarłam do meritum na samym końcu: nie dajmy się ponieść negatywnym emocjom, bo skoro energia podąża za uwagą, to lepiej ją spożytkować na coś dobrego....

10 grudnia 2023

Rogate przemyślenia emerytki na remontowym haju.

 Żeby od czegos zacząć i nie było o suchym pysku, to zacznę od...zdjęcia.... napitku ziołowego... upolowanego w Biedronce.



Musi być coś na rzeczy z tymi rogami i jeleniem, bo to nie pierwszy raz kiedy pojawia sie u mnie przedmiot z wizerunkiem rogacza. I ten krzyż między/nad rogami jest dość charakterystyczny. W rozszyfrowanie tego ,,życiowego kodu,, na miarę kodu Da Vinci, nie zamierzam sie bawić, bo najprawdopodobniej z czasem przyjdzie mi poznać tą tajemnicę. Póki co przestawiam organizm na życie w odmiennym rytmie, bo wiele się zadziało tej jesieni. Poczynając od bycia pełnoprawną emerytką i na tym kończąc. Na razie czekają mnie niezbędne przeróbki w mieszkaniu. Remont łazienki oraz kuchni. Bez szaleństw i nowych mebli, ale żeby było funkcjonalnie i praktycznie. Wreszcie zawieszę szafki kuchenne tam gdzie ich miejsce. Mam nadzieję, że przetrwam. Ile to już było tych remontów? Wolę nie liczyć. 

 Tymczasem przeniosłam kabel telewizyjny w odpowiednie miejsce, żeby skorygować ustawienie w pokoju. Mam nadzieję, że ptaszki i pies też dadzą radę.

Powyższy trunek zamierzam napocząć z okazji zakończenia tego etapu , więc będę czekać z wywieszonym na brodzie jęzorem i o wspomnianym suchym pysku na zaspokojenie smakowej ciekawości. No i powód do skosztowania będzie jak szyty na miarę garnitur do łazienki i kuchni. Ten drugi, to co prawda ,ze zleżałego nieco materiału,  ale nie ma co wybrzydzać. Wszak zioła też lepsze po wysuszeniu lub w syropie. Tfu, w likierze....