Nie powiem, do świętowania odejścia starego roku szykowałam się od przedświąt, kiedy to odbyłam ostatnią gruntowną kąpiel zakończoną myciem ogołoconych (tydzień wcześniej) z długości włosów. Przerzedzony kolor odrostów prosił się o odświeżenie więc wykorzystałam wówczas resztki farby zakupionej przed Wielkanocą w ilości wskazującej na czuprynę na miarę Gorgony.
Hodowany od wigilii naskórek zamarł na własnych obrzeżach czekając na ostatni wieczór starego roku jak skazaniec na wyrok. Już czuł przez skórę, że czeka go złuszczenie. Grozę budziło pytanie : kiedy dokładnie nastąpi koniec pasożytowania na powitej tłuszczykiem powłoce gospodyni i czym dokona się mordu na podstarzałym skórkowańcu.
Nowy Rok zbliżał się wielkimi godzinami. Wszystkie po 60minut, jak jeden mąż. Nic nie można było uszczknąć. Tymczasem podano informację, że Ziemia obraca się szybciej niż poprzednimi latami bywało, więc i całość rytuału trzeba było przyspieszyć. Zjedzona w pośpiechu kolacja skłaniała do strawienia tostów z serem kwasem jednostajnie przyspieszonym i sumiennego przygotowania się do spełnienia starorocznego postanowienia. Wybiła godzina 20.20. W telewizorni już rozpoczęto podśpiewki. To był dla mnie sygnał, że czas przygotować kawę.
Rozebrałam się skrupulatnie do zera, odkręciłam wodę i zaczęłam się regularnie złuszczać. Jak na zawołanie. A raczej w rytm dłoni przesuwających się po skórze zsypanej kawą zamiast postkowidową swędzącą wysypką.
Kawa pachniała wyśmienicie rozgrzana pocieraniem dłoni o najstarszego skórkowańca, który miał mnie wreszcie opuścić, by nowe, młodsze pokolenie mogło wreszcie zaczerpnąć oddechu i wypłynąć na wierzch. Znaczy się być wreszcie na swoim.
Włosy zażyły osobnego spa. Po krótkim chochlowaniu i przebieraniu palcami nadszedł czas na starej daty odżywkę odziedziczoną po włosach córki skazanych na nietolerancję jednego z suplementów. Moje najwidoczniej są mniej wybredne...
Po dokonanej ablucji zakończonej chłodnym prysznicem, mogłam wreszcie wyciągnąć odświeżająco-regenerującą maseczkę na tkaninie, która ledwo dychała w zamkniętej na spinacze do bielizny torebeczce. A zipiała tak od tygodnia przedświątecznego, bo czasem coś tam prychało z pojemnika, ale udawałam, że nie słyszę. Bo mi się nie chciało, bo tak po ludzku i zwyczajnie polubiłam swoją codzienną nieczystość.
Ale że odkryłam w sobie od jakiegoś czasu kontrę, więc na przekór tym wszystkim, którzy w Nowy Rok wejdą wystrojeni, ale spoceni,zmęczeni i podpici - postanowiłam sobie z okazji odejścia starego roku, że rozpocznę go czysta, odświeżona i zrelaksowana na tyle na ile jest to możliwe do zrobienia w czasie przerywanego snu ( nie przez biegunkę), a wynędzniałe wirusem fajerwerki.
Przy okazji (pisania tekstu ) wysłuchałam ze zrozumieniem " Jesteś szalona", dlatego przerzuciłam się szybko na "Makarenę" coby stało się prawdą poprzednie stwierdzenie.
" Rivers of Babylon" już nie wywarł na mnie wrażenia, bo starożytność jest mi od dawna znana, chociaż wybiórczo w dużej mierze zapomniana.
I tak sobie pomyślałam, że to chyba nadszedł najwyższy czas na oczy..Czas je zamknąć.... Do czasu dopóki się znów nie otworzą...