31 sierpnia 2021

O przygranicznym życiu i ideałach młodości.

Nadszedł czas by zabrać głos.... m.in.w kwestii afgańskiej( ale oficjalnie potwierdzono, że na granicy polsko-białoruskiej-są to w większości przypadków uchodźcy z Bagdadu).***

Ostatnie wydarzenia związane z atakiem młodych gniewnych na zasieki postawione na granicy państwa polskiego, stawiają pod znakiem zapytania ich lokalny patriotyzm i pochodzenie...o zdrowiu psychicznym nie wspominając. Być może i słusznie, a może i nie, bo przecież pojęcie wolności i prawa (też do życia w pokoju) jest równie szerokie jak granice w jakich porusza się  umysł. 

Sądząc po wieku atakujących z nożycami bezbronne ogrodzenie , z racji wyposażenia we wspomniany sprzęt ciężki, daleko im do sportowej walki. Jedna ze stron stoi nieporuszona i nadstawia przysłowiowy "policzek", a druga tnie, naciąga i rozciąga przeciwnika uzbrojonego tylko w metalowe zęby . Porównanie do walki z wiatrakami ma coś na rzeczy. Człowiek kontra martwa natura. 

Tymczasem problem z przekraczającymi nielegalnie granicę jak istniał tak istnieje. Ale przecież po co myśleć nad rozwiązaniem problemu, skoro można zaistnieć w mediach i do tego na szerszym forum niż tylko przygranicznie i lokalnie.?

Odwołując się do literatury pięknej czyli dziecka przeze mnie kiedyś porzuconego, należałoby zacytować Asnyka. Adresatem jest konkretna grupa ludzi.  „Do młodych” Dlatego wzywa: 
„Szukajcie prawdy jasnego promienia!
Szukajcie nowych, nieodkrytych dróg…”*

 Najwyraźniej poeta był, swojego czasu, bardziej przekonujący niż A. Mickiewicz**.  Tyle, że te nieodkryte drogi są nielegalnymi , a poszukiwana prawda wg. nożycorękich walczących na pograniczu  jest najwyraźniej po stronie białoruskiej, ale  nie jest wystarczająco promienna.  Ot i problem. 

I do tego nie byle jaki problem, bo związany z całkiem innym kręgiem kulturowym. Kręgiem, który ma wypaczony obraz cywilizacji zachodniej, o ile w ogóle jakiś ma. 

Ale.... jakby nie patrzeć, to każdy człowiek, który opuszcza swój kraj, w różnych celach i z różnych powodów, liczy się z konsekwencjami swojego kroku. Nie ma przeproś. Nawet jeżeli nie są one zbyt przyjemne, to trzeba brać pod uwagę różne warianty. A jeżeli nie przewiduje ewentualnych skutków podjętych działań, to czy będzie się osobą pożądaną w innym kraju?  Przecież każde państwo ma swoich własnych matołków , którzy nie radzą sobie z cywilizacyjną  rzeczywistością , tyle że są szczelnie zakamuflowani przed tzw. wyjadaczami społecznymi przez rodzinę czy instytucje  użytku samorządowego. Więc czy taki  narybek jest  potrzebny w naszych wodach?  I czy nas stać na to by się ugiąć pod ciężarem odruchów humanitarnych, skoro regulacje prawne dla rodzimych obywateli bywają gorzkie do przełknięcia? Więc co tu mówić o koczujących emigrantach z transparentami.. Bez nich też sobie nie poradzą w europejskim kręgu kulturowym. 

Ale przecież mogę się mylić....

 
* https://sciaga.pl/tekst/25754-26-oda_do_mlodosci_adama_mickiewicza_i_do_mlodych_adama_asnyka_dokonaj

** https://www.google.com/search?q=oda+do+m%C5%82odo%C5%9Bci+streszczenie&ie=utf-8&oe=utf-8&client=firefox-b

Oda do młodości to patetyczny utwór, w którym Adam Mickiewicz chwali młodość i młode pokolenie, które jest jego zdaniem motorem działań i jedyną nadzieją na zmiany. To także rodzaj manifestu skierowanego do młodych ludzi, zachęcający ich do łamania reguł, poznawania nowych poglądów i szerzenia nowych idei.

***  dodane chwilę później :)

26 sierpnia 2021

O używaniu życia...

 Nie wiem co ze mną jest nie tak, ale wygląda na to, że jednak wiem. 

Prześladują mnie używki codziennego użytku. Herbata i kawa. Oczywiście mleko i jego przetwory też, ale głównie jednak te nienabiałowe pobudzacze. Być może nie tylko to mi zostało jako pozostałość pracy przy tablicy, ale  póki człowiek gada o konkretach do lapcia czy lustra, no i oczywiście ptasiego móżdżka- to większego bólu dla otoczenia nie ma. :) Tymczasem obdarowana jakiś czas temu przez dzieci herbatami (zwykłymi), ale jakże niezwykłymi, na nowo mogłam odkryć smak zielonej herbaty. Zabierałam się do niej jak pies do jeża, ale jak już się zebrałam to alleluja! A nawet eureka- tego mi  właśnie było potrzeba. Niestety , popełniłam ten sam błąd, co kiedyś. Napiłam się jej do kolacji.No i stało się znane i przewidywane. Dostałam takiego pałera, że miałam całą nockę z bani. 

A tyle razy  powtarzałam SOBIE, że lepiej wypić kawusię z mleczkiem, bo po niej śpię jak niemowlę( i z zamkniętymi ustami), a nie żłopać zieleninę na noc żeby błąkać się potem po wiadomościach. Ale że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, to.... 

...doczytałam o zbawiennym wpływie czerwonego wina na serce ( i układ krążenia) i nawet przeszło mi przez myśl, żeby może jednak do niego wrócić. Tak dla własnej geriatrycznej zdrowotności..? Przecież nie wiadomo ile człowiek jeszcze pożyje....więc może by tak wcisnąć gaz do dechy?( 2-3 lampki/tydzień?) Tym bardziej, że mielonka z jabłek z grejpfrutem  i dodatkiem cynamonu jest prawie na porządku dziennym? Niech  i jelita ze swoją florą bakteryjną mają używanie, a nie tylko oczy i podniebienie.

Tak czy siak, zdecydowanie mam słabość do napitków codziennego zastosowania i chociaż rozsądek mówi 'woda'  to ciało  oczywiście idzie swoją drogą. Jego cel jest ogólnie znany. Prochu tu nie odkryję.  Gorzej z rozsądkiem - ciekawe dokąd on wędruje? Chyba w przeciwnym kierunku...

 I nie jest to bynajmniej reklama zielnej herbaty, to tylko taki przerywnik o używaniu życia.... :)

Ps. A i znalazłam też przy okazji takie info, że delfiny, sroki, świnki i słonie przeszły pozytywnie test lustra.* I nawet niektóre.... naczelne... :)

* https://pl.wikipedia.org/wiki/Test_lustra

23 sierpnia 2021

Leniwy umysł czyli o upadłych aniołach i podróży z Raju na Ziemię.

Pojadłam, popiłam i nie mogłam spać. Nie mogłam zasnąć, więc pojawiły się myśli różnorakie. A że było to dawno, dawno temu, po poprzednim wpisie, więc je z nudy zapisałam. Tyle, że po upływie kilku dni ich wartość wyblakła , a nawet wyliniała wobec kolejnego pytania, które zaczęło mnie gnębić: jak pozbyć się zła?

Mając na uwadze post o koanach (gwiazdka na dole- o koanach i mistrzach chan)  nasunęła mi się tylko jedna droga. Wystarczy pozbyć się z umysłu pojęcia dobra ( i tego co ono dla mnie znaczy) i wtedy ,w ślad za nim , pójdzie w diabły całe zło ( rozważania w poprzednim wpisie). Czyli wszystko znajdzie swoje właściwe miejsce. To chyba logiczne? Nie ma dobra- nie ma zła.

 Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Efekt końcowy nie powalił mnie na kolana. Wynik okazał się ogólnie znany. W rezultacie uzyskałam lekkomyślność. Ta jej odmiana jest związana z faktem,że gdy  przestałam coś oceniać w kategoriach dobra i zła, ulżyło mi. Życie nabrało zupełnie innego wymiaru i barw. I proszę bardzo co mi wyszło....

1. Jeżeli nie dodamy do dowolnego rzeczownika(podmiotu) naszej subiektywnej oceny i skojarzeń, to nagle wszystko jest naturalne i w porządku.  Śmierć, wypadki losowe, bezsilność, koniunktura, harówka , bessa, hossa, bezrobocie, czy inne delicje życiowe i smaki ślubno-przyjacielskie

2. Gdy pozbyłam się reszty pojęć znalazłam się w Raju 

Także jest coś na rzeczy z tym jabłkiem wiedzy dobra i zła . Jabłkiem nadgryzionym zębem czasu i różnorodnych opowiadań biblijnych.

Niestety, w chwilę po słodkiej euforii przyszedł zimny prysznic. Tak to wygląda tylko w ideach ( myślach) i niematerialnej rzeczywistości naszego umysłu, który  pozbawiony wszelkich bodźców płynących z reszty ciała ( skupiony na sobie), buja  w obłokach i pasie na zielonych górskich łąkach czy innych poletkach. Tak więc mamy nasz mały wirtualny Raj. I do tego na wyciągnięcie ręki- bo w sobie.

 Tymczasem nadeszła kiedyś pora by zejść( umysłem) na ziemię do ciała , zresztą w sposób  nie odbiegający od innych ssaków będących w stanie błogosławionym. Tu od razu  na powitanie dostajemy w doopę i zaczynamy powoli przeglądać na oczy. Zaczynamy odbierać bodźce, które klasyfikujemy jako dobre - nie dobre (czyli nasze osobiste niebo-piekło).

 "Za pomocą specjalnych technik mikroskopii można już zobaczyć, jak specjalnie wybarwione, błyskające w czasie aktywności neurony komunikują się między sobą".*

" Wygląda na to, że układ nerwowy ssaków przypomina grę w piłkę nożną. Nawet jeśli zasady są zawsze takie same, każdy rezultat jest inny – wyjaśnia prof. Lichtman. Krótko mówiąc: geny wyznaczają reguły, a środowisko „kopie piłkę”.**

Nikt zatem o zdrowych zmysłach nie będzie zaprzeczał oczywistości,  że nasze codzienne filozofowanie jest związane ze sprawnością naszych neuroprzekaźników, więc ukłon w stronę fizjologii (*)

Tak czy siak, bez względu na to co nas energetycznego otacza , a w związku z nią ( fizjologią), mamy to co mamy, czyli czysto subiektywny odbiór tego co nas w życiu spotyka, zmieniany w trakcie życia pod wpływem kolejnych doświadczeń.

 Tak więc bez tego dualnego podziału ( dobro-zło, raj-piekło), ani rusz. Widocznie upadłe anioły już tak mają....

 Podsumowując, można całość postu skwitować tak:

1. tam/wtedy gdy pasie się wolny, bezcielesny i bezpojęciowy umysł - mamy Raj ( Niebo), a tam/ wtedy gdy umysł powiązany jest z ciałem i napływającymi bodźcami - mamy Piekło - ( ścieżka pionowa)

2. umysł powiązany z ciałem - dzieli doświadczenia ( napływające bodźce zewnętrzne i wewnętrzne ) na indywidualnie dobre ( niebo) i złe ( piekło)- ( ścieżka pozioma)

Nic więc dziwnego, że człowiek ( upadły Anioł) wziął sobie za wzór pojęcie wyższe ( Raj) jako coś przeczuwanego ( wiara) lub bez przeczucia ( bez wiary) a jedynie z umysłu i stara się sobie indywidualnie coś stworzyć. I być może wszystko zależy od tego którą drogę sobie wybrał w danym momencie. Raz w efekcie otrzyma  raj, a innym razem stworzy sobie piekiełko.

" Od czasów Kartezjusza istniał podział na ciało i duszę. Ten dualny sposób myślenia został przejęty przez medycynę, a w tym psychiatrię. Nowe odkrycia pokazują, że jest to sztuczny podział. Procesy psychiczne są wyrazem aktywności mózgu, a jego morfologia i fizjologia zmienia się z kolei pod wpływem doświadczeń życiowych – wyjaśnia prof. Maciej Pilecki,"***

I mając na względzie tę fizjologiczną wiedzę o iskrze, genach, świecie, nadal pozostaje otwarte pytanie : czy po śmierci ciała nie jest tak, że te Iskry (czyli poszczególne osobnicze tchnienia życiowe i  ta energia, którą w trakcie życia zgromadziliśmy ) o jednakowym ładunku się przyciągają? Tj.( + do +)  a/i  ( - do -)? Czy łączą się tworząc/wnikając w istniejące już pole?

I bez względu na wszystko, to chyba nikt nie zaprzeczy, że żeby coś powstało to jakaś Iskra  musi być ? 

Ps. Najwyraźniej wreszcie coś mi tam zaiskrzyło( a może zaświtało?)....

 

* https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1533203,1,jak-powstaja-mysli-jak-powstaje-pamiec.read

** ibidem

*** tamże

(*) https://pl.wikipedia.org/wiki/Fizjologia_cz%C5%82owieka

18 sierpnia 2021

A tak w ogóle to...jest dobrze.

Dziwny jest ten świat... 

Pomyślałam o wszelkich religiach, ideologiach, nurtach filozoficznych, badaniach naukowych, wojnach toczonych przez tysiąclecia i co mi wyszło w podsumowaniu? 

Wynik nieco obłędny: Każdy chce dobrze. Tyle, że jak się okazuje, to pojęcie dobra jest równie szerokie jak wspominane wcześniej pojęcie nędzy. 

 Pojawiły się też i inne pytania: 

- czy każdy chce dobrze dla siebie?

 - czy każdy chce dobrze dla innych?

 - czy próba znalezienia wspólnego dla wielu ideału dobra jest dobra? 

 No i pozostało mi w takim razie odpowiedzieć sobie na pytanie skąd się w takim razie bierze zło? Bo wychodzi na to, że jego źródłem jest dobro.

 Od tego nadmiaru dobra zakręciło mi się w głowie, więc potem znowu pomyślałam. Pomyślałam o przepowiedni Malachiasza ( dotyczącej Kościoła), Weroniki Lucken ( dotyczącej Polski). I popatrzyłam na aktualną sytuację polityczną w Afganistanie i inną migrację zalewającą Europę od południa... I znów pomyślałam przekornie...wygląda na to, że jest dobrze... 

A może to całe zło to od myślenia pochodzi, a nie od dobra? 


14 sierpnia 2021

Sanatoria, sanatoria- Kudowa inaczej.

 Nie byłam co prawda w Kudowie, ale za to miałam możliwość zrobić zdjęcia stylizowanych zdjęć. 

 Kiepska jakość, bo robiłam w ostatniej chwili...

A z sanatorium mam jedynie skojarzenie historyczne- sanacja. :)

 





13 sierpnia 2021

Cukierkowa miłość czyli dociekanie o przyczynę.

 I przypomniałam sobie co jeszcze chciałam napisać. Skleroza  nie boli, ale za to trzeba się... naklikać. Odbyłam kiedyś jeszcze taką  rozmowę dotyczącą miłości. Na pytanie : czy kochałeś ją? padła odpowiedź: "ona była taka namiętna". Od razu zapaliła mi się czerwona lampka i pojawiło się podsumowanie całkiem nieodkrywcze, związane z tym, że dzieci pojawiają się na świecie z różnych powodów:

a. namiętności/oziębłości

b. miłości/rozsądku

c. nacisków różnego rodzaju (oddziaływań zewnętrznych)/bez nacisków

d. przypadku/planowania

Oczywiście można zmiksować poszczególne elementy na własne potrzeby np. miłość i przypadek,itd. co kto woli. Ale jak by nie patrzeć, to ma to jednak duże znaczenie  dla  rozwoju dziecka i dalszych relacji , chociaż niekoniecznie musimy/ chcemy o tym pamiętać/wiedzieć.

 Co do przyczyny swojego pochodzenia i moich dzieci- znam odpowiedź. 

Mogę mieć tylko nadzieję, że przyczyna przyjścia na świat  nie jest tym co warunkuje  w jaki sposób przebiega dalsze życie. A może jednak warunkuje , dopóki człowiek się  nie wyzwoli  z jakiegoś błędnego/ /zmutowanego powodu  przyjścia na świat?   Kto wie...


Nic ciekawego - takie tam małe użalanko.

 Nie marzę. Czekam. Czekam na moment, w którym znów zacznie mi się chcieć i wrócę do... rytuałów tybetańskich*. I niby nie jest to problem, ale chwila obecna nie sprzyja powrotowi do ćwiczeń. I chociaż jest czas i miejsce, ale brak mi tej wewnętrznej iskry. I pandemia nie ma tu nic do rzeczy. W każdym razie znowu zaczęło mi się zbierać, więc jest całkiem spora szansa. Najwidoczniej potrzebna mi była dłuższa przerwa.Zainteresowanym polecam książkę z ćwiczeniami . 

Ps. Może przyjdzie mi jeszcze coś do głowy, a może nie? Niewątpliwie jestem chwilowo przymulona. Póki co sięgam od czasu do czasu po kawał kiełbachy dla podkręcenia metabolizmu, bo potem wraz z ćwiczeniami zmienią mi się kulinarne zainteresowania ( w sposób całkiem naturalny). A tak w ogóle to czuję zbliżające się zmiany, ale z czym będę je jeść** - nie wiem.

* np.tu : https://www.taniaksiazka.pl/zrodlo-wiecznej-mlodosci-piec-tybetanskich-rytualow-przywracajacych-zdrowie-i-witalnosc-peter-kelder-p-599348.html

** =czego dotyczą

10 sierpnia 2021

Cukierkowa miłość czyli o źródle dobra i zła?

Zainspirowana komentarzem Jotki i odpowiedzią na niego :

"Jeżeli człowiek nie czuje miłości, to wiedza książkowo-filmowa czy obserwowanie i naśladowanie jej zewnętrznych oznak jest tylko tym czym jest. Jest jedzeniem lub podziwianiem papierka (w jaki zawinięty jest przysłowiowy cukierek), a nie cukierka.
Jednym wystarczy papierek, a inni wolą cukierek :)"

zdecydowałam się pociągnąć cukierkowy temat, a raczej wrócić do niego.

 Jak rozpoznać w sobie miłość, już wcześniej wspominałam ( np. znaleźć pasję i zobaczyć jak wiele dla nas znaczy, ile czasu jej jesteśmy w stanie poświęcić, z czego zrezygnować itd.). Uznałam, że warto wrócić  do tematu  w innej odsłonie z tego względu, że cukierek w papierku lub bez ( czyli miłość z atrakcjami lub bez) ma wpływ na całe nasze całe życie. 

I chociaż mamy zawsze wolny wybór co do siebie ( pomijam tu osoby uzależnione od innych), to jest on w dużym stopniu determinowany tym w jakim zakresie są zaspokojone nasze psychiczne potrzeby w dzieciństwie. W tym podstawowa potrzeba bycia kochanym. Ci u których najważniejsze potrzeby psychiczne są zaspokojone, dość szybko znajdują swoją drogę życiową, realizując się w różnych dziedzinach życia. 

Brak prawdziwej miłości w związku powoduje, że nam dana relacja nie smakuje. Coś w niej nie gra, czegoś brak, czego czasem nie potrafimy/ nie chcemy nazwać. Nawiązanie do cukierka i papierka  w jaki jest owinięty jest zatem całkiem na miejscu.  Międlenie papierka nawet nasączonego czekoladą-nigdy nie będzie tym samym co cukierek. Nic więc dziwnego, że albo chce się to wypluć ( rozstanie),albo się go po prostu połyka (  brak  porozumienia i chęci do komunikacji w związku)  i trwa się w bólu dopóki jelita  i mózg nie przetrawią istniejącej relacji. Nic więc dziwnego, że dzieci wychowywane w takim związku mają potem problematyczną przyszłość.

Z drugiej strony- część osób myśli, że  pojawienie się dziecka na świecie, pozwoli im na odkrycie czym jest miłość. Też może się tak zdarzyć. Chociaż i tak nie jest to gwarancja , że miłość pojawi się w związku między rodzicami.

*

W zasadzie jest wiele różnych dróg mających za zadanie pokazanie źródła właściwych relacji z otaczającym nas światem. Miłość była/jest opiewana w różnych formach artystycznych, w różnych religiach. Jest widoczna w kultach oddawanych np. bóstwom. A to wszystko...tylko wskazuje na coś, co jest, ale jest niewidoczne. Coś co jest odczuwalne, ale nie można tego uchwycić. 

W sumie można byłoby stwierdzić, że w społeczeństwie działają dwie ukryte siły : miłość i brak miłości. Być może stąd właśnie wziął się podział na dobro i zło? Bo u samej podstawy brak miłości jest źródłem tego drugiego?  I dochodzą do tego potem dodatkowe elementy związane z miejscem urodzenia i środowiskiem w jakim przebywamy, wyznawane wartości i priorytety, którymi kierujemy  w życiu...oraz oczywiście powstałe w danej chwili okoliczności .

Być może najprościej o miłości mówi chrześcijaństwo? A może do innych przemawia psychologia lub nauka oferująca cały wachlarz objawów wskazujących na uczucie zakochania  w tym podwyższone ilości dopaminy, oksytocyny i serotoniny  itp. wywołujących euforię, motyle w brzuchu itd.*

 Porównanie poziomu serotoniny u zakochanych do jej niskiego poziomu u chorych na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, zdaje się mówić coś więcej....A mianowicie o braku zaspokojonej potrzeby miłości . Tego podstawowego uczucia, sprawiającego że chce się żyć, że chce się bić rekordy, pokonywać wyzwania...itd. 

Motywacją do wszelkiego działania i to jak potem radzimy sobie w życiu, jest to co otrzymujemy od otoczenia w dzieciństwie. Jeżeli nie od rodziców/opiekunów, to może chociaż dziadków?

A jeżeli tego brak, to nic dziwnego, że część osób sięga po szkodliwe używki/ przejawia zachowania starając się w sposób sztuczny zrekompensować sobie niezaspokojone w dzieciństwie  potrzeby psyche...Miłości, szacunku  i uwagi  ( więcej o potrzebach dziecka tu **).

 

 *https://zdrowie.dziennik.pl/aktualnosci/artykuly/512995,zakochany-mozg-co-milosc-robi-z-naszym-mozgiem-okiem-neurologa.html

"To także mózg sprawia, że kogoś kochamy. U par, które znajdują się w początkowej fazie relacji bardzo charakterystycznym uczuciem jest euforia, czyli stan niepohamowanej radości i komfortu. Co go powoduje? Badania mówią, że istnieje silna zależność pomiędzy intensywnym uczuciami miłości a wzrostem poziomu dopaminy w mózgu, nazywanej „hormonem szczęścia”. - Ten neuroprzekaźnik uwalniany przez ośrodkowy układ nerwowy jest związkiem niezbędnym w organizmie, m.in. dlatego, że odpowiada za nasz napęd ruchowy, ale także w znacznym stopniu „steruje” naszymi procesami emocjonalnymi. Taką odpowiedź dopaminy wyzwalają w nas wszelkie źródła przyjemności: doświadczenia, dźwięki, obrazy i oczywiście ludzie, których darzymy uczuciami – mówi neurolog.

**  http://www.sp27.lublin.eu/wp-content/uploads/art/Potrzeby%20psychiczne%20dziecka.pdf

08 sierpnia 2021

Posiłek.... na gorąco.

 Akurat trafiłam na końcówkę dyskusji na Polsacie w programie  " Cztery strony prasy" o podwyżkach. Ostatnia wypowiedź była znamienna  i dotyczyła tego, że podwyżki są konieczne, bo żadna żona i dzieci nie pozwoliłyby na to by prawnik ze znajomością iluś tam języków obcych( nie dosłyszałam ilu) pracował za tak niską pensję, bo to nędza." I tak sobie pomyślałam, jak bardzo szerokie jest pojęcie nędzy...

Ps. A tak w ogóle, jak już o Polsacie mowa, to lubię program B. Rymanowskiego i jego niedzielne śniadanie, chociaż częściej oglądam wieczornie codziennego Gościa Wydarzeń.

Od historii i pamięci do wychodzenia na ludzi.

O roli historii w życiu poszczególnych narodów czy pojedynczych ludzi można wiele napisać. Oddziaływania czasów w jakich się żyje, na rozwój człowieka- nie sposób pominąć. Na współcześnie żyjące pokolenia duży wpływ pośredni ma okres II wojny światowej, chociażby z tego powodu, że rodzice czy dziadkowie należą do pokoleń wychowywanych w zupełnie innych warunkach i w państwie będącym na innym etapie rozwoju cywilizacji (z powodów historycznie znanych). W związku z tym np.postrzeganie roli rodziny i tego jak powinny wyglądać relacje międzyludzkie w ogóle, również było kształtowane przez co najmniej jedną z wcześniejszych epok ( i możliwości poznawcze które stwarzała) . 

I chociaż przez wieki zmieniała się ciągle sytuacja zewnętrzna, to sam człowiek ma w sobie pewne stałe: uczucia, emocje, priorytety, przemyślenia  itp. wyposażenie psyche, które ma albo nie ma możliwości uzewnętrznić ( z różnych powodów). Zmieniają się okoliczności w jakich zaznacza się swoją obecność na świecie. I, po części te właśnie okoliczności, determinują z jakich korzystamy wartości, a które pomijamy. Które możemy w sobie odkryć, a których jeszcze nie, bo za mało doświadczyliśmy. 

Możemy wiedzieć, że coś istnieje, ale nie mamy tego w sobie. Wtedy zwykle naśladujemy otoczenie, powielając jedynie zewnętrzną część, dając złudzenie, że mamy to czego nie posiadamy. Nie na darmo mówi się, że małe dzieci wyczuwają fałsz. Tym czego człowiek potrzebuje  jest miłość i poczucie, że jest się kochanym ( potrzeba psychiczna) obok zaspokojenia podstawowych potrzeb związanych z utrzymaniem ciała przy życiu. Ci, którzy nie doświadczyli miłości ( lub nie odkryli jej w sobie), będą ją utożsamiać  z zaspokajaniem potrzeb zewnętrznych, naśladując (lub nie) wzorce które płyną z otoczenia , mające udowodnić/ pokazać otoczeniu, że TO jest. 

*

Pod powiedzeniem "nie pamięta wół jak cielęciem był"  wg. mnie nie warto podpisywać się  obiema rękami, o nogach, głowie i innych członkach ciała nie zapominając. Zwłaszcza gdy chcemy mieć dobry kontakt z osobami w różnym wieku. Tymczasem  doświadczenie i wiek  skłaniają nas często do stawiania się na pozycji mentora w stosunku do innych, a zwłaszcza młodszego pokolenia. I nie ma w tym nic złego, o ile jest to rzeczywiście akceptowane, co oznacza, że nasza dotychczasowa postawa zasługuje z różnych względów na poważanie.

I nie ma się co  łudzić, że szacunek i poważanie  można zdobyć krzykiem, wymuszaniem, groźbami, karami itp. Jedyne co można wtedy uzyskać to zastraszonych popleczników. Gdy mamy do czynienia z taką sytuacją w rodzinie, gdy powielane są  metody wychowawcze pozbawione miłości, czego można się potem spodziewać?. Czasem takie wzorce przenosi się z pokolenia na pokolenie, chociażby dlatego, że " ktoś tam wyszedł na ludzi" , bo kto by tam myślał o uszczerbkach w psychice? 

Co oznacza "wyjść na ludzi"  tak jak i pojęcie " normalności"  - na to każdy ma swoją odpowiedź. Budujemy te pojęcia w oparciu o własne doświadczenia życiowe ( + pośrednio - wiążą się one z miejscem urodzenia,środowiskiem w jakim przebywamy i wychowujemy się, tradycją historyczną itd.) i  okazuje się, że gdy porównamy je z innymi - są one  różne, chociaż mogą mieć  wiele cech wspólnych z powodu np. wyznawanych w danym środowisku wartości, które z czasem przyjęliśmy za swoje. 

Wychodzi więc na to, że jakie środowisko, taka normalność. I pozostaje tylko kwestia czy z tym/tą indywidualnie zgadzamy/identyfikujemy się czy nie...

06 sierpnia 2021

Nic śmiesznego to tylko o.... indywidualnym nauczaniu.

 Żyje człowiek już tyle lat na świecie, a ciągle dowiaduje/uczy się czegoś nowego . Tamtym dawniejszym razem było to wyznanie jednego z rodziców na łożu śmierci. A czego się dowiedziałam? Padły słowa::" dałaś nam ( tj.dziadkom) takie kochane wnuczęta". 

 I jak to u mnie- po takim wyznaniu - nastąpiło  tąpnięcie. Nie osunęłam się co prawda na podłogę, bo udało mi się dowlec do domu, ale pozostał , mówiąc powierzchownie delikatnie - ból, niesmak i rozgoryczenie. A mówiąc wprost- wkurwiłam się na maksa. Całość rozmowy podsumowałam już w myślach i na spokojnie: "urodziłam się/ zostałam urodzona po to by rodzice mieli pociechę z wnucząt". Niezbyt przyjemna refleksja , ale za to wyjaśniła mi bardzo wiele.

Jak się po czasie okazało, to był po prostu całkiem zwyczajny, kolejny stopień uwalniania się od złudzeń stwarzanych przez otoczenie na własne potrzeby. Potem pojawiły się kolejne rodzinno-nieświąteczne doświadczenia. Ale jak mówią "co nas nie zabije to nas wzmocni", więc pękały kolejne bańki wyobrażeń.  Na szczęście, po okresie klęsk i sromoty związanym z brakiem ulubionych bajek, pustka i rzeczywistość okazała się  całkiem znośna. I to właśnie nomen omen, z tego powodu, że zabrakło  złudzeń. Wreszcie poczułam się ustabilizowana życiowo, bo  wiedziałam na czym stoję. Nic więc dziwnego, że wróciło nie(do)rozwinięte  wcześniej zainteresowanie fotografią.

Podsumowałabym to tak: dopóki człowiek ma złudzenia co do świata i ludzi - jest skupiony wyłącznie na sobie i otoczeniu w jakim żyje, a w momencie gdy jest ich pozbawiony-zaczyna dostrzegać życie wokół. :)

Co za przekorny los...

*

A skąd to wszystko się wzięło?  Ten cały dysonans i galimatias? 

 Śmiem przypuszczać, że spora część ludzi myśli, że ich dzieci/wychowankowie myślą lub powinny myśleć czy zachowywać podobnie jak oni,  powinny  mieć takie samo zdanie, poglądy czy po prostu lubić to samo co rodzice/opiekunowie, z powodu np. ilości czasu razem spędzanego, poświęcanej uwagi  czy pieniędzy. Dlatego snuje się potem często złudne marzenia dotyczące przyszłości wychowanków, którzy zwykle prócz genów i zapisów w urzędach, nie mają z nami nic wspólnego i wymagają indywidualnego podejścia. Gdy tego brak, mamy potem do czynienia z problemami osobowościowymi i konfliktami też tzw. międzypokoleniowymi, związanymi także z tym, że w trakcie życia:

1. bierze/nie bierze się pod uwagę różnicy doświadczenia życiowego ( rodzice/opiekunowie), lub neguje się je (młodzi)

2. nie pozwala się/pozwala się na rozwój zainteresowań sprzecznych z poglądami/ zainteresowaniami rodziców/opiekunów

3. wychowuje się/nie wychowuje dzieci na swoje podobieństwo , wg. wzorców przekazanych nam przez naszych rodziców/opiekunów, bez dokonania korekty związanej z czasami i miejscem w jakim się żyje

4. wychowuje się/nie wychowuje się dzieci negując wzorce wg. których  byliśmy wychowywani, bo nam "nie wyszły na zdrowie"

I wreszcie po latach dociekań i zastanawiania się nad pytaniem : po co tu jestem? wychodzi na to, że:

a. być może moim indywidualnym sensem życia było to, by wreszcie zacząć widzieć życie wokół, a nie  złudzenia na jego temat ?

b. bez względu na zastosowane (lub nie) środki i metody wychowawcze , swoje i tak trzeba przejść