13 sierpnia 2021

Cukierkowa miłość czyli dociekanie o przyczynę.

 I przypomniałam sobie co jeszcze chciałam napisać. Skleroza  nie boli, ale za to trzeba się... naklikać. Odbyłam kiedyś jeszcze taką  rozmowę dotyczącą miłości. Na pytanie : czy kochałeś ją? padła odpowiedź: "ona była taka namiętna". Od razu zapaliła mi się czerwona lampka i pojawiło się podsumowanie całkiem nieodkrywcze, związane z tym, że dzieci pojawiają się na świecie z różnych powodów:

a. namiętności/oziębłości

b. miłości/rozsądku

c. nacisków różnego rodzaju (oddziaływań zewnętrznych)/bez nacisków

d. przypadku/planowania

Oczywiście można zmiksować poszczególne elementy na własne potrzeby np. miłość i przypadek,itd. co kto woli. Ale jak by nie patrzeć, to ma to jednak duże znaczenie  dla  rozwoju dziecka i dalszych relacji , chociaż niekoniecznie musimy/ chcemy o tym pamiętać/wiedzieć.

 Co do przyczyny swojego pochodzenia i moich dzieci- znam odpowiedź. 

Mogę mieć tylko nadzieję, że przyczyna przyjścia na świat  nie jest tym co warunkuje  w jaki sposób przebiega dalsze życie. A może jednak warunkuje , dopóki człowiek się  nie wyzwoli  z jakiegoś błędnego/ /zmutowanego powodu  przyjścia na świat?   Kto wie...


7 komentarzy:

  1. Powód przyjścia na świat ma znaczenie i rzutuje na dalsze życie, może nie dla wszystkich, ale jednak.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zauważyłaś, że pytany de facto wymigał się od odpowiedzi? To tak jakby na pytanie, czy film był dobry, odpowiedzieć, że efekty specjalne były niesamowite.

    Tym razem nie podzielam opinii Jotki, ani tezy, że przyczyna przyjścia na świat rzutuje na dalsze życie. Być może w sensie materialnym, co i tak jest kwestią przypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ktoś był dzieckiem niechcianym i całe życie mu to uwiadamiano, to jednak miało to wpływ, a z kolei podłoże materialne nie musi mieć wpływu, bywa różnie.

      Usuń
    2. Mnie całe dzieciństwo udowadniano, że byłem niechciany. Nie mam z tego powodu żadnych kompleksów.

      Usuń
  3. @ DeLu
    Wydaje mi się, że problem leży w tym, że niektórzy wyssali z mlekiem matki to czym jest miłość, inni dochodzą do tego metodą prób i błędów , a jeszcze inni w ogóle się nad tym nie zastanawiają.
    O ile obu stronom coś pasuje- jest ok. Gdy pojawia się dziecko- otrzymuje od rodziców/ opiekunów to co sami posiadają/nie posiadają i czym dysponują w sferze psyche (i możliwości materialnych).
    Resztę każdy może sobie dopowiedzieć.
    O ile dobrze zrozumiałam, to miałeś na myśli alimenty ( po fakcie) pisząc o kwestii materialnej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie miałem na myśli alimentów, choć ta kwestia w jakimś stopniu się w materialności mieści. Jedni mają szczęście urodzić się w bogatych rodzina, inni w biednych.

      Nie trafia do mnie metafora „wyssania czegoś z mlekiem matki” chyba, że ma charakter lekkiej ironii. To jest kwestia wychowania, przy czym nie sądzę, aby podejścia do miłości dało się nauczyć od rodziców. W moim odczuciu owo podejście kształtuje całe środowisko, ale tylko przez naszą obserwację. „Edukacja” uczuć to chybiony pomysł.

      Usuń
    2. To w jakiej rodzinie człowiek się urodzi nie ma znaczenia dla tego co się czuje w relacjach z najbliższymi. Miłość to nie wychowanie czy edukacja - jest poza wiedzą i rozumem, ale pewne rzeczy mogą wskazywać, że jest lub jej nie ma w relacjach.

      Zresztą pisałam w którymś wcześniejszym wpisie. Poza tym można zobaczyć czym jest miłość- też w relacji np.ze zwierzakami ( mówi się, że ktoś ma hopla na punkcie psów, kotów, koni itp.)I nie chodzi o sam podmiot, jako taki -tylko o to co czujemy w związku z tym (podmiotem). Można przecież być w relacji, ale bez zaangażowania/na zimno bez uczuć. I to się czuje.
      "Wyssane z mlekiem matki"- całkiem bez ironii, i dotyczy to stwierdzenie po prostu zdrowych relacji w rodzinie. Bez względu na status majątkowy. Majątek nie zastąpi tego co się czuje podświadomie, ale może za to często mydlić oczy ( także otoczeniu).

      Usuń