Siadłam, przeczytałam swoje wczorajsze wieczorne wypociny, deczko poprawiłam tytuł i nazwę kurzej partii i złapałam się za głowę. Najwyraźniej odbiło mi . Dałam się wciągnąć ( znowu) w pogaduchy na szklanym ekranie. Co za trufla ze mnie!
Pomyślałam z rozrzewnieniem o ugotowanych jajach na twardo, trawionych od jakiejś godziny i przyjrzałam się ewolucji (osobiście i nie tylko) nadzorowanych poglądów na życie przez pryzmat jaj:
1.etap wczesnodziecięcy to okres swojskich jaj od dziadkowych kur
2. etap późnodziecięcy- sklepowe cudeńka , najprawdopodobniej PGR-owskiego chowu
3. etap dojrzałości płciowej i rozkwitu cywilizacji kapitalistycznej na wschodnich rubieżach postkomunistycznych - sieciowe jaja np. z biedronki i społemowskie
4. okres od dawna wczesnoprzedemerytalny - jaja z targowicy lub z gospodarstwa najprawdopodobniej przydomowego- od migrujących codziennie ze wsi do miast i z powrotem.
Jak widać życie zatoczyło koło. Od swojskich do swojskich. A ja się tu zastanawiam nad wyższością prawa nad organem, które je ustanowiło.. No i do tego taki paradoks: w okresie osobistego rozkwitu zawodowo-gospodarczego - zamiast sobie dogadzać- oszczędzałam na jajach.
To dopiero jaja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz