Czasem i tu można liczyć na jaja ...z niespodzianką.
Najwyraźniej oberwało mi się ( tym razem nie po łapkach - patrz zdj.), ale po łakomstwie, bo najwidoczniej byłam dość grzeczna w święta, więc i mnie się dostało powyższe. Ale , że już po wszystkim co zdrowe, spokojne i wesołe, spełniające wszelkie postanowienia i życzenia w Nowym Roku, to nadszedł czas na kolejne szaleństwa .
Zaczęłam je już 2 stycznia od zjedzenia jajecznej czekolady, a co było potem lepiej nie mówić, bo skutki są widoczne (poprzedni tekst z okazji święta Trzech Mędrców). Tak rozpoczęłam karnawałową zabawę. Co było potem , Wysoki Sądzie, nie pamiętam, ale wiem na pewno, że tłusty czwartek wypadł u mnie już wczoraj , w sobotę, bo zabrałam się za racuchy, a'la pączki.
Pomna dawnego przepisu odświeżyłam przedświąteczne drożdże, 2 odchudzone smakowe serki homo, bezmolową mąkę sprzed roku i wszystko wymieszałam z mlekiem i kurzym( tym razem) jajkiem plus odrobina cukru i aromatu dowolnej nierozpoznanej już treści. Olej rozgrzałam do przezroczystej białości i czekałam aż zacznie pryskać na boki, co będzie widocznym znakiem iż nieźle go podgazowałam. Zawiodłam się gorzko. Zniesmaczona ściągnęłam fartuch zrobiony z czegoś łatwopalnego, ale za to śliskiego i bez zabezpieczenia dokończyłam robotę. Nie powiem, że paliła mi się w rękach, co to to nie. Racuchy wyszły całkiem do rzeczy( zdj. w następnym wpisie) więc w ten to sposób dzisiejsza niedziela stała się ostatnim dniem karnawału. Korzystam zatem z okazji, by spędzić ją z przytupem. A że do zawrotu głowy od tańca to tylko przysłowiowy rzut beretem, to pomyślałam sobie, że napiszę najpierw tekst usprawiedliwiający moje następne tym razem postne szaleństwa, zamiast potem kajać się i zarzekać, że to wszystko to wina wina i sfermentowanych drożdźy w cieście (zaprawionych olejkiem rumowym i cytrynowym). Szykuję się bowiem z motyką na słońce, czyli na wpis o nowym, wyczekiwanym, wymarzonym Bez( w)ładzie. O ile mi oczywiście siła bezwładności na to pozwoli...
A moje łakomstwo już nie ma żadnych granic. Największą smakową radość daje mi czekolada mleczna z orzechami. Codziennie jedna :-)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę uzębienia i trawienia. Ja już dawno zrezygnowałam z czekolady ze zmielonymi orzeszkami ziemnymi ( odkąd dzieci opuściły gniazdo), a z drogi mlecznej - to już całe lata świetlne minęły...
UsuńAle skucha z jajem była...tak w drodze wyjątku. ;-)
UsuńSkoro wspomniano siłę bezwładnosci, to w moim przypadku podsuwa mi ona po każdym obiedzie Złotą Wiśnię - https://slodycze-24.pl/produkt/zlota-wisnia-w-likierze-solidarnosc-125kg/
OdpowiedzUsuńNie waży ona 125kg jak podano w linku więc uzupełniam bardzo gorzką czekoladą (90% kakao).
Czekam na zastrzyk energii z czekolady (70% kakao), bo ostatnio po kropelce, po kropelce codziennie i się uzbiera na wpis na odpowiednim poziomie :-)
Usuń