16 sierpnia 2022

Filozofia starego piernika.

 Z wiekiem, skonstatowałam ostatnio, zrobiłam się strasznie przyziemna. I nie wiem czy tak wszyscy mają, z powodu  dołka ( tego wykopanego w ziemi) w perspektywie, czy to raczej bagaż zebranych doświadczeń staje ramię w ramię z siłą ciążenia i skłania człowieka do pochylenia się nad ziarnkiem piasku?

Ech, rozmarzyłam się z tym ziarnkiem piasku, bo póki co, to z powodu tej przyziemności , postanowiłam wreszcie sięgnąć po śledzie z piernikiem. Tak, tak. Nie tylko zdarza mi się czasem pierniczyć głupoty, ale najwyraźniej stary piernik ze mnie wychodzi na....stare lata. Nic więc dziwnego, że skoro ciągnie swój do swego, to musiałam wreszcie trafić na odpowiednie śledzie. 

Stały sobie, a raczej leżały, w oleju, pokrojone na kawałki, w ładnym owalnym opakowaniu. W miarę przezroczystym. I chociaż kawałków nie dało się policzyć ( liczykrupa też mi wyszła przy okazji ), to można było zorientować się w proporcji: śledzie-cebulka. Okazało się, że produkt jest tym razem bezcebulowy, więc obawa przed połamaniem zębów na niezjadliwych białych krążkach (tudzież krajance  wielokrotnego użytku), odpłynęła . A nawet potruchtała z wdziękiem.

 Lekko różowy kolor śledzika co prawda nie zachęcał wzrokowo, ale masa śledziowa w czystej oleistej zalewie zrobiła swoje. Zdobycz zakamuflowałam w lodówce i czekałam na odpowiednią chwilę. Wreszcie nadeszła. 

Wyciągnęłam ostatnią starą cebulę z dna koszyka, która czekała 3 m-ce na specjalną okazję. Ach, co to był za rarytas! Mięciutka, kruchutka, aż trzeszczało podczas krojenia. Wreszcie krążki zaległy na różowiutkich niczym niemowlę śledziach.

 Wtręt: 

Dwa wcześniejsze okazy( cebuli) odbyły służbę czuwając w oknie . Wypuściły mierny szczypiorek, który stanowił  punkt zaczepienia dla wzroku szukającego zieleni w kuchni.  Pozostałe sztuki, po uporczywej saunie w towarzystwie innych warzyw, zostały spożyte w postaci zupy- kremu. Tym razem nie dałam wyprowadzić się na manowce! Najpierw udają, że dadzą  się zjeść na surowo, a potem czekaj człowieku, aż się wyleżakują w domowym ciepełku do czasu zjadliwości. A jak przegapisz właściwy moment, to wiadomo....smród  się niesie i można się jedynie obejść smakiem.

Jeszcze tylko chlebuś i ciepłe mleczko na ugaszenie pragnienia...po uczcie. No i przystąpiłam do degustacji...cebulka słodka i miękka, mniam, mniam.  I nie tylko ona. Słodki okazał się też śledzik, który chociaż słony, to jednak ...z niego też piernik. Jako i ze mnie wyszedł. A to wszystko to wina...korzennych przypraw, a najbardziej to chyba jednak goździk i cynamon było czuć w smaku. Tak że już sama nie wiem czy to ode mnie tak jedzie piernikiem, czy to te śledzie....

Ps. Ech, życie...jak to wszystko się popierniczyło od czasu wybuchu tej wojny na Ukrainie...Jak tak dalej pójdzie, to i nad tym ziarnkiem piasku będę się chyba rozwodzić....

Ps. 2. Mam nadzieję, że mnie w nocy nie będzie suszyć i mleczko zrobi swoje... 

Ps.3 Dodatek specjalny : 



2 komentarze:

  1. Śledzik i ciepłe mleczko? Odważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Skoro śledzie w śmietanie lubią pływać, to dlaczego nie w mleku? Mnie po takiej mieszance nie suszy...
      Musiałam dodać te pierniki... coby wpis był pełny. :)

      Usuń