Tyle trąbi się o inflacji*, że nie sposób usnąć w spokoju zanim nie przeliczy się moniaków w kieszeni. Dzisiaj wzbogaciłam się o całą stówkę. Wiadomo, człowiek zdołowany patrzy pod nogi i ani mu w głowie obserwacja gwiazd na niebie, zwłaszcza w ciągu dnia. No to i znalazłam... Przytachałam znalezisko, obmyłam i pod lupę, coby sprawdzić szczegółowe dane. No i popłynęłam....aż do roku 1998, kiedy to wybito monetę. No to jednak nadszedł czas na rozliczenia i zrobienie właściwego użytku z płynącego z monety przesłania: " czas na po-rachunki z inflacją" pomyślałam. Więc, jakby się tu z nią rozprawić?
Tak na mój babski rozum to może by tak dać wszystkim takie podwyżki , aby przywrócić dawne( takie) proporcje cenowe jakie istniały przed inflacją na poszczególnych szczeblach zawodowych.
I niby wszystko byłoby ok, tyle że problem tkwi w braku kontroli/ wpływu na sektor pozabudźetowy ( umownie nazwę to szarą strefą), co związane jest z panującą nam szczodrze gospodarką wolnorynkową. Bo kto jej niby dodrukuje banknoty, czy skontroluje proporcje ( zarobki na danym podrzędnym stanowisku - cena produktu), skoro każdy chce się nachapać i skorzystać ze sprzyjających warunków do zrobienia zapasów papieru nie tylko toaletowego na ciężkie czasy.
A jak wyglądają relacje w gospodarce wolnorynkowej, to wiemy nie od dziś, np. bank obniża % na lokatach do minimum i stawia klientów przed faktem dokonanym, a kiedy podnosi oprocentowanie, to trzeba przyjść i się prosić o zmianę. A powinno to działać automatycznie. Taka to "wolno(ś)ć Tomka/u w swoim domku."
I niech sobie wszyscy podnoszą te ceny aż do upadłego, a my im w zamian: prasa, farba, papier , druk = nowy 500 i 1000zl banknot i produkcja saszetek na masową skalę zamiast portfeli/portmonetek. No i oczywiście kieszenie w nogawkach spodni mają być aż do kostek...To takie niby drugie dno szalejącej inflacji. Zmiany w modzie: szerokie nogawki, długi kołnierzyk, brakuje jeszcze powrotu....krempliny** i bistoru i mielibyśmy powtórkę z rozrywki...
Ps. Wiem, wygłupiłam się, ale kto mi zabroni? Dopóki karty w grze, to wszystko się może zdarzyć... Nawet i to że będą leciały żaby z nieba, a nie.... liry.( to ten znaleziony bilon).
No i zrobiło się lirycznie...
* dla zainteresowanych szczegółami : https://www.ecb.europa.eu/ecb/educational/explainers/tell-me-more/html/what_is_inflation.pl.html
** https://pl.wikipedia.org/wiki/Kremplina
Sto lirów znalezione pod nogami?
OdpowiedzUsuńCzyżby to był spacer w okolicach Koloseum?
Kiedyś, na placyku zabaw, zauważyłem panią z wykrywaczem metali. Co chwila coś wykrywała - monety, które wypadły dzieciom bujającym się na huśtawce. Powiedziała mi, ze to pewniak.
Ale po tych wszystkich lokdałnach to sam nie wiem.
Gdzie tam, w życiu nie byłam we Włoszech, a jak widać przeniosłam się w czasie i przestrzeni -tu na miejscu, w Polsce.
UsuńZmobilizowałam się do dołączenia fotek...Rok jest słabo widoczny pod nazwą bilonu.
Nie mamy (z Marią) żadnych kredytów na szczęście, ale rachunki i tak rosną, są coraz wyższe. Dobre jest to, że w "pewnym wieku" organizm nie wymaga większej ilości potraw, a ciało garderoby od Diora chociażby.
OdpowiedzUsuńNiby tak, nawet jeżeli potrzeby są mniejsze, to wcale nie oznacza że apetyt na życie jest mniejszy. A w sumie można powiedzieć, że apetyt warunkuje resztę...Apetyt na ciepło/ zimno, na potrawy, wyprawy itp...Czyli wiele zależy od głowy, a nie tylko ciała. Dojście do porozumienia ze sobą i z portfelem to nie lada wyczyn...
Usuń