Po ponownym przeczytaniu przedwczorajszego wpisu, wyszło mi niezbicie ( uwaga, przechodzę do meritum): że życie na Ziemi tu i teraz, to ten poszukiwany Raj. I jedynym problemem jest ...człowiek.
Podsumowując:
W poimprezowych, poświateczno-narodowych wczesnorannych rozważaniach wyszło mi, że myślenie jest największym utrapieniem i najcięższą chorobą ludzkości.
Szans na wybawienie niektórych z tego piekiełka raczej nie ma, a jedynym wyjściem by powrócili do zdrowia i normalności jest ponowna inkarnacja w jeden ze stałych elementów krajobrazu. Taki, w którym jedyne co jest to świadomość że się jest, ale wszelkie myślenie i instynkty są wyłączone. Bo jakże inaczej mógłby wyglądać powrót do Natury jak nie przez bycie cichym obserwatorem rzeczywistości, bez żadnej możliwości mieszania i wprowadzania zamętu?
Także , tego no...nie żebym siała jakiś defetyzm, ale...tak mi wyszło, w ogólnym rozliczeniu, że ...myślenie szkodzi.
Ps. Zaznaczam, że wczorajszy dzień odświętny spędziłam prawie jak nowonarodzone niemowlę. Nie używałam, nie nadużywałam i wieczorem grzecznie wypiłam mleczko (tym razem obyło się bez śledzika). Zatem wszelkie domysły co do stanu mojej poczytalności można kierować w stronę odpowiednich statystyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz