Wyraźnie dziecinnieję. Chociaż i co do tego mam pewną wątpliwość, bo może nigdy nie wydoroślałam i całe życie było udawaniem dorosłego na potrzeby chwili? Tak, żeby dorównać metryce, która nieubłaganie pokazuje zmieniające się cyferki- lucyferki.
I do tego ta moda, która powraca co ileś lat. Co prawda tkwi w nieodmienionej formie podstawowej i tendencjach, ale zmienia się chociażby we wzornictwie, kolorystyce czy wykorzystanych materiałach. Też jest jak zegar. I chociaż coraz bardziej mniej dokładny, bo rozmyty przez wysublimowane gusta nabywcy poszukującego czegoś mu najbliższego, ale zmienia się jak pory roku, tyle że bardziej rozwleczone.
O skórze i włosach nie wspomnę, bo obserwuję codziennie. Nie tylko na sobie czy innych, ale i na powierzchni Ziemi. Marszy się, wybrzusza, zapada i napina aż miejscami pęka w szwach.
Pomimo następujących zmian zewnętrznych odkryłam ponownie,parę lat temu, że nadal siedzi we mnie dziecko. A może dopiero po raz pierwszy? Ale nie takie dziecinne tylko dorosłe.Takie, które lubi poczytać czy obejrzeć bajeczki dla dorosłych. Już bardziej w internecie niż w telewizji.
Porównując postęp zdziecinnienia mogę przyznać bez ogródek, że przeszłam z poziomu Reksia i pomysłowego Dobromira na poziom Różowej Pantery. Z bajek Andersena na np. Kroniki Mikołaja Miki. Awans wewnętrzny zdaje się być chwilowo nie do przebicia, chociaż rzeczywistość stanowi nie lada konkurencję...
Ale jest pewien niuans. Bycie dorosłym dzieckiem wygląda jak bycie owcą w wilczej skórze. I jak tu żyć skoro wokół prawie same wilki w owczej skórze? Mlaskają, oblizują wargi, szczerzą zęby udając roślinożerców i pożerają wzrokiem...Chwilowo.
Pozostaje mi uzbroić się w.... cierpliwość. Przecież jest szansa, że pojawi się wreszcie jakiś pasterz z psem i ogarnie tę watahę....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz