Są takie chwile, kiedy człowiek czuje się, mówiąc oględnie, wypluty. I doprecyzuję, że pisząc "człowiek" mam w tym momencie na myśli siebie, mimo że wygląda to na uogólnienie. W każdym razie ja tak mam. Pomijam kwestie zmęczenia czysto fizycznego, bo bardziej wiążę ten stan z psychiką. Być może są to chwile gdy opuszcza mnie (pozornie) nadzieja lub wiara, co ma wpływ na rozłożone na łopatki, chwilowo, samopoczucie i zdołowane poczucie beznadziejności. Tymczasem wystarczy rozejrzeć się dookoła, zbadać swoje relacje z otoczeniem . Być może pojawiła się sytuacja bądź osoby, które poruszyły struny nadszarpnięte w przeszłości? W każdym razie im silniejsze było to szarpnięcie/przeżycie, tym gorzej dla współczesności. Dlatego warto przyjrzeć się temu bliżej .
Niezaprzeczalnie są/były w naszym otoczeniu osoby, które indywidualnie uznajemy za toksyczne, chociażby z tego powodu że pochodzą z innej planety (nawiązanie m.in. do postu z 26.04) i kontakt z nimi powoduje uszczerbki w naszym ciele energetycznym. Odbija się to niekorzystnie na stanie naszej psychiki, bo jak to się zwykło mówić " łapiemy nerwa" ( w przypadku osobowości zaczepno-obronnej) lub wycina nas na pewien czas i czujemy się jak dętka. Pozbawieni powietrza...i energii.
Nic dziwnego, że tam gdzie jest konieczność utrzymania bezpośredniego kontaktu z dużą liczbą osób, zawsze znajdzie się jakaś czarna owca ( nie ubliżając zwierzątku), która będzie podcinać komuś skrzydła, pomimo zaokrąglonego pyszczka i stania czterema nogami na ziemi. Praca przez internet czy w ogóle bycie w wirtualnym świecie ma więc swoje niezaprzeczalne plusy. Jest możliwość utrzymania dystansu i w razie czego można się ewakuować.
Mnie,wskutek wspomnianego wycięcia ,odechciewa się pisania czy w ogóle wszelkiej aktywności dodatkowej poza tym co niezbędne i konieczne do przeżycia następnego dnia. Tak mnie wycina. W zależności od ponownego zastrzyku energii od otoczenia lub wskutek opuszczenia toksycznej/stresującej sytuacji , dopiero wtedy człowiek wraca do sił (czyli zdrowia ogólnie pojętego) .
I nikt mnie nie przekona, że w niechcianym i nieakceptowanym przez nasze wnętrze towarzystwie można się dobrze rozwijać. O wypuszczaniu kwiatów i wydawaniu owoców -nie ma co mówić. Chyba , że pod przymusem, co zresztą nie daje nadziei na lepsze jutro. Nikomu.
Dlatego hasło "rybki do wód" i "nasionka w ziemię "ma swoje znaczenie. Przecież każdy chciałby żyć w przyjaznym dla siebie otoczeniu. Skowronek na pewno nie podporządkuje się życiu sowy. Bo chociaż mają wspólne środowisko i wiele podobieństw zewnętrznych to jednak są to gatunki pochodzące z innej bajki.
W przypadku ludzi jest nieco trudniej. Trzeba odnaleźć swoje planetarne korzenie( połączenie).
No to "mamy" podobnie z pewną drobną różnicą. Opierając się na znanym powiedzeniu ludowym, że: "rodziny się nie wybiera, ale otoczenie już można" ;) mnie podcina nie jakaś jednostka w typie: "zaokrąglonego pyszczka i stania czterema nogami na ziemi" (trafne określenie :) ), ale t.zw. "ciemna luda". I nie mam tu na myśli skrajności typu: "płaskoziemców", czy "lemurów", ale zwykłych, może za bardzo zwykłych, ludzi nie odróżniających oszustów od ludzi uczciwych, zdrajców od bohaterów, pracowitych od leni, złodziei od darczyńców, prawdomównych od kłamców, itd., itp., ...
OdpowiedzUsuńAnzai
Tchórz ze mnie nie z tej ziemi. Boję się nawet myśleć, że kogoś też mogłam wyciąć swoją głupotą prócz siebie. Ale póki co, sądząc po doświadczeniach i obserwacji otoczenia, to ja przeżywam/łam coś jak prosie świniobicie, a po innych spływa jak po kaczce.
UsuńOdróżnić ciężko, bo część ludzi zmienia się w trakcie życia pod wpływem doświadczeń. Zwykle ocenia się stan aktualny...jeżeli już jest taka potrzeba.
Umknęło mi "rodziny się nie wybiera" - dzięki za przypomnienie,bo tak mi się coś zbiera...